sobota, 28 lutego 2015

Chapter 2

W domu Lynch’ów trwał chaos. Nic nadzwyczajnego. W końcu następnego dnia R5 miało mieć koncert. Każdy chciał się jak najlepiej przygotować do niego.
Jednak jednej osoby brakowało w salonie, gdzie wszyscy byli zebrani. Rydel się rozglądnęła wokół siebie i wstała. Zrozumiała, że jej młodszego brata nie ma. Pośpiesznie udała się po schodach do pokoju nastoletniego blondyna. Po cichu uchyliła drzwi i ujrzała Rossa siedzącego na łóżku. Grał pewną smutną melodię na gitarze.
- Ross? Znowu się martwisz swoją jutrzejszą misją? – weszła do jego pokoju i usiadła obok chłopaka. On przestał grać i podniósł swój smutny wzrok na nią.
Blondyn ma misję. Musi dopilnować, by Isabelle spełniła swoje przeznaczenie i ma ją chronić przed niebezpieczeństwem. Jako jedyny z rodziny posiada niezwykłe moce. Jest młodym czarownikiem. Jego przeznaczeniem jest bycie przy brunetce w każdej chwili życia od dnia, który nadejdzie już wkrótce.
- Tak, bo to już jutro… Boję się, Rydel… - wbił wzrok w podłogę.
- Ale czego się konkretnie boisz? – zapytała zatroskana.
- Widziałaś co jest napisane w Kronikach, co nie? Jutro spotkam posiadaczkę najpotężniejszej magii na świecie… Ona sama nie jest jej świadoma i coś się jutro wydarzy ważnego. Nie wiem czy jestem na to wszystko gotowy…
- Słyszałeś co mówiła Maddie. To twoje przeznaczenie. Musisz pomóc Isabelle. Jesteś tak jakby… jej aniołem stróżem. Mówię ci, nie masz się czego bać. Będzie dobrze – dotknęła jego ramienia w celu dodania otuchy. Blondyn się lekko uśmiechnął.
Maddie jest główną czarodziejką w świecie magii. Coś na rodzaj dyrektora. Tylko ona potrafi czytać Kroniki z przeznaczeniem różnych ważnych osobowości. Ukrywa się w antykwariacie w centrum LA. Miejsce to jest niewidoczne dla zwykłych ludzi. Kobieta jest siostrą ciotki Isabelle – Andie, która próbowała ukraść jaja smoka, które jest odpowiedzialne za nadzieję, szczęście i dobroć ludzką. Rodzice Kelly i Izzy opiekowali się smoczycą, która znosi te niezwykłe jaja. Od dnia ich śmierci, w świecie magii panuje chaos, który Isabelle musi przywrócić, nim serca ludzi zamienią się w kamienie. Rezultatem tego byłaby wojna i ostateczna zagłada ludzkości.
- Wiem, że ją widziałaś… Ładna jest? – Ross podniósł jedną brew do góry i na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek. Dziewczyna zaśmiała się na pytanie brata i ten błysk w jego oczach.
- Jutro się przekonasz – mrugnęła do niego i pociągnęła go za rękę do wyjścia z pokoju.
- A tak w ogóle, w jaki sposób ją rozpoznam? Przecież na sali będzie mnóstwo ludzi… - powiedział, schodząc po schodach. Nim Rydel mu odpowiedziała, byli już w salonie.
- Tak jak mówią Kroniki, jak ją zobaczysz, będziesz po prostu wiedzieć, że to ona – odpowiedziała z bardzo poważną miną i oboje usiedli na wolnych miejscach na kanapie.

***

Izzy siedziała na swoim ulubionym miejscu w swoim pokoju, czyli na parapecie. Patrzyła na świat za oknem i myślała.
Ptaki są takimi pięknymi małymi istotami. Potrafią wzbić się w powietrze, lecieć do chmur. I ten błękit nieba. Latanie w przestworzach jest takie fascynujące… Hmm… Ale właściwie dlaczego ptaki, latanie i niebo tak na mnie działają? Dlaczego mam wrażenie, że to wszystko jest częścią mnie? Hmm… Może to wina tej całej magii… Tylko co to takiego właściwie jest? I te smocze jaja w parku… Dlaczego tylko ja widziałam te światło, które biło od nich? Kim ja właściwie jestem? Sama już nie wiem…
Dziewczyna myślała też o swoich bliskich i wszystkim, co się od rana zmieniło. Myślała o swoim życiu. Scena z prologu…
Po chwili wzięła swój zeszyt. Jest on czymś na rodzaj pamiętnika... Powoli zapisała w nim krótki tekst.
„Myślałam, że znam siebie…”
Nagle jej wzrok przykuł mały wróbelek, który przez otwarte okno wleciał do jej pokoju. Jakby nigdy nic wylądował na jej kolanie.
- No co jest mały? Hmm… Może ty mi powiesz, kim jestem? – zapytała ptaka beznamiętnym tonem.
- Jesteś czarodziejką – odpowiedział jej.
Brunetka błyskawicznie zerwała się na równe nogi. Ptaszyna spokojnie wzbiła się w powietrze i znajdowała się przed nią.
Isabelle była przerażona tym, co się przed chwilą wydarzyło. Miała ochotę uciec gdzieś, gdzie nie miałaby kontaktu z tym dziwnym światem. Po chwili mała samotna łezka popłynęła po jej policzku. Zrozumiała, że nigdy nie była normalna i nigdy nie będzie.
W końcu wróbel wyleciał przez okno i dziewczyna została sama. Wszystko co teraz pragnęła to rozmowa z Vicky.
Starła ciecz z twarzy i powoli zeszła na dół do salonu. Chciała wydostać się z domu niezauważona, lecz nie udało to się. Kelly ją zatrzymała.
- Oh Izzy! Chodź tu do mnie siostrzyczko! Musimy pogadać - brunetka ciężko wypuściła powietrze z płuc i udała się na kanapę, na której siedziała jej siostra.
- O czym?
- Ty już dobrze wiesz o czym – na te słowa Isabelle przewróciła oczami – Musisz jutro spotkać się z Maddie. Jest to główna osoba, która może ci pomóc w zrozumieniu twoich mocy.
- No dobrze, dobrze. A o której mam to spotkanie? – zapytała spokojnie.
- O 17.
- Co?! Ty chyba sobie ze mnie żartujesz! Jutro o tej porze będę na koncercie R5! – emocje trochę poniosły młodą Starlight.
- No to nie pójdziesz na ten koncert – Kelly było bardzo przykro mówić o tym siostrze. Wiedziała jak bardzo ważny jest dla niej tej zespół.
- Nie ma mowy! Idę z Vicky na ten koncert i mnie nie zatrzymasz! – wrzasnęła.
Po tym wściekła wybiegła z domu. Łzy same cisnęły się do jej oczu. Nic nie było takie, jakie miało być. Nie tak miało wyglądać jej życie. Planowała dzień jutrzejszy już od paru lat. Koncert był dla niej spełnieniem marzeń. Było to dla niej ważniejsze niż wszystko co miała. Nie mogła zmieść myśli, że to mogłoby się nie udać.
W ty momencie szła czym prędzej do swojej przyjaciółki. Liczyła, że Vicky poprawi jej humor, a nawet może jej pomoże.

***

Pokój Isabelle. Dziewczyna stała przed lustrem i się przeglądała. Vicky patrzyła na zachowanie swojej przyjaciółki. Lekko to ją śmieszyło.
Obie były już w swoich strojach koncertowych. Były gotowe na nowe doświadczenia i spełnienie ich największego marzenia. Właśnie dziś idą na koncert R5.
Izzy miała na sobie białą sukienkę z falbankami i skórzaną kurtkę. Na nogach miała swoje ulubione czarne trampki. Wyprostowała włosy. Vicky założyła białą falbaniastą spódnicę, dżinsową koszulę i czerwone trampki. Jej włosy były lekko pofalowane.
Po wczorajszej rozmowie z przyjaciółką, Izzy lepiej się już czuła. Była pewnego tego co robi. Zdecydowała, że idzie na koncert i już. Kropka. Nie zmieni decyzji. Nikt jej nie zatrzyma.
Isabelle odwróciła się do przyjaciółki i ją zapytała z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy :
- To jak? Gotowa na przygodę życia?
- Gotowa jak nigdy – odpowiedziała jej ze śmiechem.
Po chwili dziewczyny wyszły z domu rodzinnego Starlight. Powolnym krokiem udały się do klubu. Szły pieszo, ponieważ to miejsce nie było zbyt daleko.
Po drodze Vicky zabawiała swoją przyjaciółkę. Obie cały czas się śmiały.
W końcu dotarły do celu. W klubie było już całkiem sporo ludzi. Większość właśnie w ich wieku. Wszyscy tryskali energią.
Cały lokal był w kolorach czarno-czerwonych. Hala była dość dużych rozmiarów. Nie było w niej okien. Pod ścianami stały 3 czerwone kanapy. Wystrój dawał lekko mroczny efekt, ale wydawało się tam przytulnie.
Nagle wszystkie światła zgasły. Vicky się tak mocno wystraszyła, że aż złapała swoją przyjaciółkę za rękę z piskiem. Izzy się zaśmiała pod nosem.

***

Kulisy. Członkowie R5 siedzieli na 2 kanapach w ciemnościach. Rozmawiali.
- Czy myślicie o tym samym co ja? – zapytał Riker reszty zespołu.
- Że korki wysiadły? – odpowiedział mu tępo Rocky.
- Niee… W Kronikach było napisane, że zgaszone światło to oznaka… - zaczęła Rydel i ciężko przełknęła ślinę.
 - Że magia Isabelle się uzewnętrznia… - dokończył lekko spanikowany Ross. Pstryknął palcami i światło z powrotem się zapaliło w całym klubie. Z jego palców ulatywały małe srebrzyste iskierki, które po chwili zniknęły.
- Wooow. Też tak chcę! – wrzasnął Ratliff, który aż wstał z wrażenia. Wszyscy się zaśmiali z zachowania przyjaciela i także wstali.
- Myślę, że już na nas pora – odezwał się najstarszy blondas. Wszyscy po kolei wyszli. Rocky ze swoją gitarą. Ross miał zamiar zrobić to samo co brat, ale jeszcze na chwilę Rydel go zatrzymała.
- Zobaczysz. Będzie dobrze, brat – rozczochrała jego piękne blond włosy. On się do niej uśmiechnął i oboje weszli na scenę.
Światła reflektorów oślepiały członków zespołu. Krzyk fanów był wręcz nieznośny. Cały klub zatonął w muzyce. Koncert się zaczął.
Ross na samym początku miał chwilę wolnego od śpiewania. Przeczesywał wzrokiem tłum. Szukał jednej dziewczyny, która zmieni jego życie. Isabelle Starlight.
Przed dłuższy czas nie wychodziły mu poszukiwania dziewczyny. Wciąż jej nie mógł rozpoznać. Zaczął się obawiać, że nie wypełni swojej dzisiejszej misji.
Gdy już tracił nadzieję, nagle jego uwagę przykuła pewna dziewczyna. Była brunetką i miała białą sukienkę na sobie. Spodobała się mu jej radość z muzyki. Zapragnął poznać ją bliżej. W jego sercu obudziła się rządza szalonej miłości, której smak chciałby poznać właśnie przy jej boku.
W najmniej spodziewanym momencie stracił równowagę i wraz ze swoją gitarą spadł ze sceny. W tym momencie Isabelle była zszokowana tym co się dzieje. Wykrzyknęła jego imię i nagle wszystko w koło się zatrzymało. Zostali zamrożeni w czasie.
Ross szybko się otrząsnął i wstał z ziemi. Wykonał dziwny gest ręką. Izzy nagle razem z nim pojawiła się za kulisami.
Blondyn był bardzo blisko dziewczyny. Spojrzał w jej oczy i zatonął w nich. W tych błękitach, podobnych do krystalicznie czystej wody. Uśmiechnął się do niej szczerze. Delikatnie dotknął palcami dłoni jej policzka.
- Odnalazłem cię Isabelle.
- Co się dzieje? – zapytała lekko spanikowana i zdezorientowana.
Nigdy w życiu nie spodziewałaby się takiego obrotu akcji. Wydawało się jej, jakby śniła. Była w transie. Ale też trochę się jej podobała ta bliskość chłopaka.



_____________________________________________________________
Rozdział 2 jest? Jest :D Jak wam się podoba? I w ogóle co myślicie o fabule? Czekam na szczere opinie :) Pozdrawiam was misiaczki wy moje :*